Muzyka dla moich kości
Ostatnio miałem okazję obejrzeć film na YouTubie, w którym dwoje młodych ludzi próbuje użyć aparatu telefonicznego. Takiego starego typu, gdzie palec musi zostać umieszczony w odpowiedniej dziurce, a żeby wybrać numer trzeba zakręcić kołem (tarczą).
Tych dwoje protagonistów, dwoiło się i troiło, by rozpracować urządzenie starego typu. Oglądając ich zmagania, w mojej głowie zaczęła kiełkować myśl, co by się stało gdyby dać im kasetę magnetofonową z ołówkiem. Czy w ogóle skojarzyli by, że te dwa przedmioty są od siebie zależne? Czy oszczędność baterii w walkmanie, to dobry powód by przewinąć kasetę za pomocą ołówka? Co to znaczy “przewinąć kasetę”? Naszła mnie myśl o tym, w jaki sposób kiedyś podchodziliśmy do muzyki, a dokładnie do wchodzenia w jej posiadanie. Mój pierwszy odtwarzacz, który pojawił się w domu to adapter Emanuel. Dziś powiedzielibyśmy czytnik płyt winylowych. Na tym urządzeniu mogłem odtwarzać dwie płyty, bo dokładnie tyle miałem w domu. Pierwszą z nich był Billy Idol – Viltal Idol a drugą Elvis Presley – Hits. Po drodze pojawili się kolejni wykonawcy, ale to te dwie pierwsze płyty ukształtowały mój gust muzyczny i z radością wracam do nich do dziś.
Pojawienie się kaset magnetofonowych, było dla mnie dużym skokiem cywilizacyjnym, choć wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. Oprócz zmniejszenia rozmiarów nośnika mojej ulubionej sztuki, została dodana wartość w postaci możliwości nagrywania tychże, z muzyką do której nie miałbym dostępu. W miejscu którym mieszkałem, znajomi mieli zupełnie inne kasety, lepsze lub gorsze, ale tylko jedna osoba miała możliwość kopiowania, co w owym czasie nazywaliśmy “przegrywaniem”. Co ciekawe, w tym słowie ukryty jest przekaz “przegrana”. Jak widać więc cały proceder był z góry skazany na porażkę. Znajomi ustawiali się w kolejce, by “przegrać” dla siebie coś nowego. Wspomnę o tym, że czas kopiowania kasety był dokładnie taki sam, jak czas jej trwania, zatem duplikowanie materiału było czasochłonne i każda takie nagranie było na wagę złota. Kolekcja muzyczna powiększała się, a tymczasem odkryłem firmy, które zajmowały się tym zawodowo: nielegalnie kasety były droższe niż “czyste”, ale za to miały wydrukowaną jednostronną wkładkę i spis utworów. W tych pierwszych dla mnie, kolorowych wkładkach, prawie zawsze wyszczególnieni byli autorzy danego utworu, dbając o to by ich prawa zostały zachowane, tymczasem cały proceder “piracenia” do 1994 roku był w Polsce niemalże legalny.
Era muzyki cyfrowej i wejście do mojej kolekcji płyt CD w połączeniu z dostępem do internetu, spowodowała rewolucję w dostępie do każdej płyty o której wcześniej mogłem pomarzyć. Młodzież z którą spotykam się na swoich zajęciach (roczniki 2000 i w górę) nie znają już kaset ani płyt winylowych. Co więcej, nie znają już płyt CD. To dla nich jakiś przeżytek. Dwoma kliknięciami mają dostęp do zasobów muzycznych z całego świata. Czy potrafią to docenić? Na pewno nie wszyscy. Czy chciałbym wrócić do starych czasów i przewijać kasetę ołówkiem? Na pewno nie!
Marcin Lewicki