MUZYKOTERAPIA W DRUM SCHOOL
Kilka dni temu, Paulina – mama Gosi, umieściła post z podziękowaniem dla mnie. Temat dotyczył zajęć muzykoterapetutcznych w Drum School. Czas na rewanż!
Od początku, czyli jak to się zaczęło.
Cofnijmy się do czasów gdy na pierwszym miejscu list przebojów była Bogurodzica, a prawo jazdy zdawało się na wielbłądzie. Czyli czasy moich “wytężonych” studiów. Tak, to było bardzo dawno temu.
Moją ulubioną “Panią” była (i jest) dr Barbara Drózd. Absolutnie wyjątkowy pedagog, która podczas jednej z naszych rozmów, zaproponowała mi obronę pracy pod jej kierunkiem. Ucieszyłem się i chętnie zgodziłem. Z jakiś powodów, uczelnia uznała, że dr Drózd nie będzie pomagać studentom, w gładkim zakończeniu studiów. Było już mało czasu – został ostatni rok, więc zgłosiłem się do innego wykładowcy. Był nim dr Piotr Winczewski – “pan od pedagogiki”. Zajęcia z ww były bardzo fajne, rzeczowe i prowadzone z pasją. Podczas trzygodzinnego wykładu, nie było ani chwili nudy! Pan doktor zgodził się i zaczęła się nasza wspólna, pełna pasji przygoda, podczas której dowiedziałem się min. że: “Znam litery, umiem składać z nich wyrazy i zdania, ale nie znam jezyka polskiego” lub “Rok na napisanie dobrej pracy to za mało, czy rozważam powtórzenie studiów lub chociaż ostatniego roku?”. To było przemiłe. Co więcej, zmotywowało mnie to, by napisać dobrą pracę. Musieliśmy ustalić temat. Ja oczywiście chciałem pisać o bębnach, ale musieliśmy zahaczyć o pedagogikę. Spotkaliśmy się po środku. “Aktywizacja dzieci upośledzonych w stopniu lekkim, za pomocą instrumentów perkusyjnych”.
Właściwie przez całe studia przeszedłem gładko. Ok, może Historię Muzyki zaliczałem kilkukrotnie. Po którymś z kolei niezdanym ustnym egzaminie, rewelacyjna Pani (poważnie!), powiedziała mi: “Marcinku, ja Ci naprawdę nie zaliczę, jeśli się nie nauczysz”. Nie było wyjścia. Ale dzięki temu, znam daty wszystkich tras koncertowych, takich zespołów jak Ludwig van Beethoven, Wolfgang Amadeus Mozart czy Niccolo Paganini.
Wracając do mojego tematu i pracy. Wszystkie te uwagi pod moim adresem, były w dobrej wierze, wypowiadane bez emocji. To piękne kiedy ktoś sprowadza Cię na ziemię, zachowując przy tym elegancję i klasę. Właśnie tak mógłbym opisać naszą ekscytującą współpracę: wiedza, elegancja i klasa. Mówiąc krótko: Everest etykiety. Lub jak młodzież mówi: poziom hard (albo nie mówi i wychodzę na boomera).
Na jednym z naszych pierwszych spotkań (z promotorem), dowiedziałem się, że nie ma takiej możliwości, by moja praca była wyłącznie teoretyczną mrzonką. Miałem zgłosić się do jednej ze szkół specjalnych i poprosić o możliwość uczestniczenia w zajęciach. Okazało się, że nie jest to takie proste. Uczelnia nie dała mi “skierowania”, więc na własną rękę, zgłosiłem się jako wolny słuchacz/wolontariusz. Ta aktywność szczególnie okazała się pomocna w tej cześci mojej pracy, w której punktowałem mocne i słabe strony mojego projektu.
Podczas obrony usłyszałem dwie, nieco skrajne opinie. Pierwsza: “Ta praca jest rewelacyjna, pomysł znakomity i nowatorski”. Druga: “Praca pozbawiona sensu, w nieadekwatny sposób dotykająca problemu”. Pomyślałem wtedy: “Hej, kolego to jest obrona, musisz się odezwać.” Tak też zrobiłem, a dyskusja (poparta oczywiście wiedzą, elegancją i klasą) przy zielonym stole trwała dłużej, niż mogłoby się wydawać.
Podczas spotkań z promotorem dużo rozmawialiśmy. Głównie na temat mojej pracy. Ale często schodziliśmy z głównego toru na obraz pomocy, który otrzymuje mama rodząc niepełnosprawne dziecko. Nie chcę marudzić, ale zdałem sobie sprawę, jak bardzo obrazek ten jest patologiczny. Namalowany akwarelami przesiąkniętymi szarą strefą, walką o każdy dzień, o każde zajęcia czy terapię. Zasiało to we mnie ziarno niesienia pomocy. To małe nasionko, kiełkowało przez cały czas pisania pracy i moich wizyt w szkole specjalnej. Nie miałem jednak pomysłu, jak przenieść pomysł na realny grunt. Nie interesowało mnie to, by ta pomoc była systemowa. Chciałem zrobić coś oddolnie, coś zupełnie nowego. Pomysł przyszedł podczas zajęć w Drum School. Skoro instrumentarium Orffa świetnie nadaję się do wsparcia procesu leczenia, dlaczego nie wykorzystać zestawów perkusyjnych? Postanowiłem spróbować. Na stronie Drum School i FB dałem ogłoszenie, że chcę takie zajęcia prowadzić. Społeczna niesprawiedliwość oraz etos niezależności pozwoliły mi stworzyć dokument, który poszedł po kablach i z szybkością Neostrady niósł takie przesłanie: “Zajęcia muzykoterapeutyczne w Drum School to szansa dla Ciebie i Twojego dziecka na wsparcie procesu leczenia, przy pomocy dźwięków perkusyjnych. Zajęcia są darmowe, tzn. że niezależnie od Twojej sytuacji finansowej, możesz skorzystać z naszej pomocy”.
W niedługim czasie, odezwała się pierwsza osoba. Mama niepełnosprawnego dziecka. Bardzo się ucieszyłem! Zajęcia trwały dwa miesiące, ale nie mogliśmy ich kontynuować ze względu na natężenie dźwięku (pomimo używania specjalnych nauszników). Trochę z polecenia, trochę z internetu, zaczęli zgłaszać się rodzice dzieci z dysfunkcjami. Można powiedzieć, że mój projekt pomocy ruszył na dobre. Zaczęły zgłaszać się przedszkola specjalne. Założeniem było to, by pomóc osobom które na pewno nie mogą sobie na to pozwolić, choćby ze względów finansowych, ale nie tylko. Zdarzyło się tak, że przedszkole zaprosiło mnie na takie zajęcia. Mój czas, dojazd, rozłożenie instrumentu, praca z dziećmi – to wszystko było pro publico bono. Zasady były jasne: przedszkole musi być państwowe i z dziećmi które trafiły do niego z niepełnosprawnością intelektualną (sic!). Wierzyłem w uczciwość, dlatego nie sprawdzałem przed pojechaniem jak się sprawy mają. Niestety na miejscu okazywało się (czasem), że przedszkole jest prywatne a dzieci w pełni sprawne. Oczywiście mógłbym odwrócić się na pięcie i wyjść, ale co zrobić kiedy wiara już wie że będę, że będzie grać i pomaga mi w rozpakowaniu sprzętu? Do tego po zajęciach słyszałem: “Może pan to szybko stąd zabrać? Potrzebujemy miejsca.” Zamiast: “Dziękuję”.
Trudno.
W ogłoszeniu dotyczącym zajęć muzykoterapetucznych na stronie Drum School, jest informacja że, nie nakręcimy z tego wideo, nie zrobimy zdjęć. I tak faktycznie jest. Przez wszystkie te lata, na naszym FB czy Insta nie pojawiło się ani jedno zdjęcie lub film z zajęć.
Teraz – czyli Paulina Gwoździńska dzwoni do Drum School.
Pół roku temu zadzwoniła do nas Paulina. Mama niepełnosprawnej Gosi. Cieszy się, bo znalazła na naszej stronie informację, że córka może pograć na perkusji, w formie regularnych zajęć. Opowiada to, o czym wiemy, czyli o sytuacji rodziców z dziećmi niepełnosprawnymi. O tym, że mało kto wyciąga do nich rękę. Że ma zajęcia z integracji sensorycznej i terapię, ale potrzebuje czegoś więcej. Czegoś ponad program. Potrzebuje pasji dla swojej córki. Jest beneficjentem świadczeń na Gosię i w związku tym, nie wolno jej podjąć pracy. Pomoc od państwa jest niewystarczająca, a zajęcia dla dzieci niepełnosprawnych są w PL płatne (nie ma w tym nic złego!).
Codzienność Pauliny i jej męża jest trochę inna niż Twoja. Oprócz troski o dom, ciepło rodzine i godne życie, rodzice muszą codziennie stawać do walki o lepsze jutro dla Gosi. Tu każdy mały krok, jest dla niej przekroczeniem barier, nie tylko umysłowych. Coś, co dla Ciebie jest normą zwyczajową, dla tej rodziny jest codzienną próbą przekroczenia granic.
Gosia to przemiła młoda osoba, która od pierwszego spotkania zakochała się w bębnach. To był strzał w dziesiątkę! Jak każdy człowiek, ma lepsze i gorsze dni. Ma kłopoty, cierpienia i radości.
Czasem się jej chce bardzo grać, czasem mniej. Czasem jest łatwiej a czasem Gosia musi dać z siebie więcej. Dokładnie tak samo jest z nami! Nie ma dzieci, są ludzie – to znany cytat Janusza Korczaka. Tym bardziej ucieszyłem się, że mama powiedziała mi o szkolnym konkursie talentów. Od razu to podchwyciłem. Zaproponowałem jeden z zestawów które stoją w szkole. Mały, miły, sympatyczny – do tego w błękitnym wykończeniu. Na wesoło! Gosia trochę chciała, trochę nie. Wiadomo. Strach jaki dotyka ludzi przed wystąpieniem publicznym bywa naprawdę wielki, może sparaliżować. Dla mnie osobiście, byłby to duży sukces. Co dopiero dla rodziców! Nie dość że Gosia bardzo lubi te zajęcia, mama staje na głowie by na nie dojechać, to jeszcze możemy powiedzieć: “Patrzcie, to jest Gośka. Zasuwa na bębnach, ma ułożony własny program i ma w nosie swoją niepełnosprawność umysłową. I zrobiliśmy to wspólnie w trójkę przez pół roku”.
Do tego tata. Przyjechał do mnie po bębny (z mamą). Jestem prawie pewien, że wcześniej nie widział zestawu, nie mówiąc o jego rozłożeniu i ustawieniu. Zasugerowałem, żeby przećwiczył to w domu. Okazało się, że perkusja była rozstawiona wzorowo a wykon wyszedł wspaniale! Nawet nie będę pisał, że jest to wielki sukces naszych zajęć, ale Gochy – osobisty!
Dodam że inaczej się gra w sali ćwiczeń a inaczej przed audytorium. Sztos!!!
Paulina – dziękuję Ci za miłe słowa na FB. Kiedy to czytałem, w niedzielę – zrobiłaś mi dzień! Nie wiedziałem że nakręcisz wideo, że te kilka słów od Ciebie, sprowokuje mnie, do napisania tego nieco za długiego tekstu. Twój upór, dążenie do celu i chęć niesienia pomocy zasługuje na nagrodę! Oczywiście, pewnie każdy rodzic dla swojego dziecka robi co może, ale Ty zasługujesz na medal. Często żartuję na zajęciach: “Mama roku”, ale jesteś nią! Masz tę laurkę ode mnie!
Gośka – cieszę się że Cię poznałem! To dla mnie duża radość i przyjemność grać razem. Prowadzić Cię przez świat dźwięków, rytmów… Fajnie że się poznaliśmy! Trzymam kciuki za ciebie i dziękuję!
Korzystając z tego że dotarłeś/aś na sam koniec, chciałbym zaproponować przekazanie dla Gośki 1,5% podatku. Wystarczy wpisać w odpowiednią rubrykę ten numer:
KRS 0000037904
Cel szczegółowy: 40618 Gwoździńska Małgorzata
Wspólnie możemy wesprzeć Gosię w jej celach i marzeniach!
Marcin Lewicki